Taki obrazek mam w głowie, co się zdarzył wczoraj. Taki jaki otóż taki siaki, o:

Cały dzień płakałam owinięta w kołdrę. Wieczorem wstałam i wyszłam. I poszłam tam .
Ujarany jak szmata. Cwel.

Siedziałam tak sobie na tym śmierdzącym łóżku w tym śmierdzącym pokoju, który uwielbiam i którego najchętniej nigdy bym nie opuszczała. Siedziałam sobie i myślałam o białej śmierci, która po mnie idzie.
- Jak cię znam, to pewnie wyćpasz to całe - powiedziano mi z centralnego miejsca w pokoju z perfidnym uśmieszkiem. A potem wzięto dwa wiadra i dodano - co nie?
- Nie. Nie wyćpam. Nie, bo postanowiłam inaczej. Nie to nie. Ale nie wykluczam tego, że wysypię to, zacznę się na to gapić, wąchać i - jedno z dwóch - uśmiechać się do tego albo płakać nad tym. Pewnie jednak będę płakać, bo już ostatnio się cieszyłam do kryształków, to trzeba zachować równowagę. I pewnie się zabiję po dwóch godzinach tego wgapiania, bo będzie bolało, że nie mogę tego wziąć. W sumie że nie chcę, a czuję potrzebę. Zajebię się. Zajebię, ale tego nie wezmę. Głód mnie zacznie zżerać od środka, nos palić, usta zrobią się słone. Będzie bolało jak cholera, bolało w głowie. I pewnie kolejnego zęba sobie ukruszę. A potem się zajebię. Ale nie wezmę tego. Bo nie chcę.

I spojrzał na mnie w ten sposób, że wiedziałam, że on wie, że nie żartuję.

I to na tyle. Taki obrazek. Wspomnienie się ułożyło.
Do snu?
Chciałabym.

- kompleksdziury